Emilia:
Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w ciszę, rozlegającą się po starym podmiejskim
cmentarzu. Bałam sama, wokół mnie nie było żadnego żywego ducha. Powietrze było świeże i rześkie, na wskroś przesiąknięte delikatnym zapachem powoli zbliżającej się jesieni.
Czułam, jak moje ciało mężnie stawia opór mocnym podmuchom wiatru. Mimo,
iż na dworze panował lekki chłód, nie miałam na sobie kurtki, nie potrzebowałam jej.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na połyskujący w świetle zachodzącego słońca nagrobek
z białego marmuru. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy, które po chwili spłynęły po moich zaróżowionych policzkach.
Jak zawsze wróciłam pamięcią do wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Niemal
mogłam zobaczyć stary salon wytapetowany zielonkawą boazerią, przedwojenne luksusowe meble i zmartwiony wyraz twarzy babci.
To właśnie wtedy powiedziałam jej, że chyba coś jest ze mną nie tak.
Od zawsze różniłam się od moich rówieśników. Byłam od nich szybsza
i silniejsza. Mimo, że miałam wówczas tylko dziewięć lat, doskonale wiedziałam, że do nich nie pasuję. Że jestem inna.
Że jestem wyrzutkiem.
Pamiętałam moje łzy, kiedy mówiłam babci o swoich problemach. Na początku
babcia milczała, potem wzięła głęboki wdech, by następnie otworzyć usta i opowiedzieć mi pewną historię.
Nie tak dawno temu - zaczęła swoją opowieść babcia - dokładnie w tym mieście, żyła sobie śliczna dziewczyna. Miała długie, czarne jak skrzydła kruka, włosy;
zielone oczy, w których lubiły mieszkać wesołe chochliki i czerwone, jak najdelikatniejsze płatki róży, usta.
Któregoś dnia poznała miłego chłopca. Chłopca, który
był najprzystojniejszym mężczyzną na całym bożym świecie. Jak zapewne się domyślasz - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się - w niedługim czasie zakochali się w sobie. Byli najszczęśliwszą parą żyjącą pod słońcem.
Lecz niestety ... ich szczęście nie trwało długo. Po jakimś
czasie dziewczyna zorientowała się, że z jej ukochanym działo się coś złego. Prawie w ogóle nie jadł, nie sypiał. Unikał słońca jak ognia. A pewnego dnia - babcia zamilkła i otarła kroplę, która stoczyła się po jej pomarszczonym policzku - Pewnego dnia przyłapała go, jak pił paskudną czerwoną ciecz. Krew.
Jej ukochany, Anioł, jak zwykła go nazywać, był wampirem.
Okropną istotą, dla której obce było sumienie. Dla której liczyła się tylko niepohamowana żądza krwi.
Dziewczyna chciała uciekać, zostawić go, ale nie mogła.
Książę ciemności zagroził jej, że jeśli tylko to zrobi, jej cała rodzina przypłaci za to życiem.
Po pewnym czasie dziewczyna dowiedziała się, że jest w ciąży.
Była przerażona. Bała się istoty, która wyjdzie z jej łona. Nie mogła powiedzieć tego wampirowi, jego praktycznie nigdy nie było w mieście.
Z biegiem czasu dziewczyna odkryła, że kocha to dziecko. Miała
nadzieję, że jak tylko ono pojawi się na świecie, uciekną razem tam, gdzie nikt ich nigdy nie znajdzie.
Wreszcie nastąpił wielki dzień. Chwilę po porodzie
dziewczyna wzięła swoją nowo narodzoną córeczkę i wyszeptała "Mam nadzieję, że choć trochę jesteś do mnie podobna, Emilio. Kocham cię słoneczko.
I zawszę będę" Po tych słowach świeżo upieczona mama zamknęła swoje oczy i umarła. Ojca nigdy więcej nikt nie widział.
Babcia zrobiła krótką przerwę i spojrzała prosto
w moje przerażone oczy.
To TY jesteś tym dzieckiem, kochanie. Jesteś na wpół
człowiekiem, pół wampirem. Nie bój się, złotko. Twoja matka kochała Cię najmocniej na świecie i ja także mocno Cię kocham. Nic tego nie zmieni, pamiętaj o tym.
Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się natarczywych obrazów.
Tamten dzień na zawsze zmienił moje życie, lecz dał mi coś, co pozwoliło mi inaczej spojrzeć na świat. Dał mi ból, udrękę, a także tysiące pytań bez odpowiedzi.
Wiedziałam jedno. Byłam wyrzutkiem. Nie człowiekiem, nie
wampirem. Czymś bez nazwy. Czymś, co nie ma racji bytu.
Nie piłam krwi; sama myśl o niej sprawiała, że miałam nieprzyjemne
nudności. Moje zmysły były wyostrzone. Byłam zwinna, szybka i silna.
Byłam dwa razy lepsza od człowieka. Tysiąc razy gorsza od
wampira, wiedziałam, że w starciu z dorosłym krwiopijcą nie miałabym nawet najmniejszych szans na zwycięstwo.
Poprawiłam leżące na nagrobku mamy kwiaty, wstałam z ziemi, strzepnęłam
ze spodni resztki pożółkłej trawy i spojrzałam na słońce, które powoli szykowało się do snu. W pełni świadoma niebezpieczeństw, czających się po zmroku, skierowałam swoje kroki do domu, do babci.
Miałam dziwne wrażenie, że za niedługo coś się zmieni
w moim życiu.
___________________________________________
Jack:
Wampir z wozu, ludziom lżej - powiedziałem, wbijając cisowy kołek w serce wampira. Ten zacharczał nieznośnie i znieruchomiał.
Wyjąłem z czarnego plecaka butelkę wódki i polałem jej zawartością zwłoki pijawki, następnie odpaliłem zapałkę i rzuciłem ją na martwego wampira.
Ogień, który się pojawił był wysoki na dwa metry, lecz smród pozostawiał wiele do życzenia. Nie zważając na wolny ogień, chwyciłem prawą ręką plecak, zarzuciłem go przez ramię i ruszyłem w stronę wyjścia ze ścieków.
To był długi i wyczerpujący dzień. Niestety zawód Łowcy Nocy nie należał do najłatwiejszych. Zmęczony usiadłem na ławce przed cmentarzem, z zamiarem wzięcia kilku głębszych oddechów. Moje ubranie przesiąknięte było wampirzym odorem, źle się czułem mając na sobie zapach istot, których nienawidziłem.
W tym momencie marzyłem tylko o gorącym prysznicu i wygodnym łóżku, czekającym na mnie w moim mieszkaniu.
Już miałem się zbierać, kiedy moim oczom ukazał się niecodzienny widok.
Wampirzyca wychodząca z cmentarza.
Nie tracąc czasu, ponownie sięgnąłem po plecak i wyjąłem tym razem z niego ostry, zakrzywiony sztylet.
Dzień się jeszcze nie skończył - pomyślałem